wtorek, 19 sierpnia 2014

#102 Louis

Hej, wszystkim!
Po pierwsze muszę Was wszystkich przeprosić za to, że tak długo zwlekałam z napisaniem czegoś, ale po prostu nie miałam czasu i żadnych możliwości. Mówiłam już pikaczu :) , że bardzo jest mi głupio i mam nadzieję, że mnie za to nie zabijecie.
Cieszę się, że będę tutaj pisać, chociaż musicie mi wybaczyć, ja potrzebuję czasu na napisanie czegoś. :)
Mam nadzieję, że spodoba Wam się imagin. Piszcie co Wam się podoba, a czego nie lubicie w moim stylu pisania i ogólnie we wszystkim. 
Jeśli chcecie, to wstąpcie na mojego bloga HOPE Serdecznie zapraszam! <3

Pamiętam, gdy pierwszy raz się spotkaliśmy. To było coś cudownego, niemalże niezapomnianego. Tamten dzień nigdy nie wyparuje z mojej pamięci. To była chyba sobota. Tak... jak zwykle siedziałam w tłumie swoich rozgadanych znajomych, ale nigdy niczego nie mówiłam. Zawsze zachowywałam się jak szara myszka, ukryta w sobie. Każdy mnie taką spostrzegał. Ty w sumie potem wiedziałeś, że prawda jest zupełnie inna, że jestem kimś innym. Tak, to ja T.I., dziewczyna, która nigdy nie pokazała swojego prawdziwego "ja", bo groziłoby to pośmiewiskiem ze strony każdego, nawet najbliższych przyjaciół, których tak czy siak nie miałam.
  Wróćmy jednak do tamtego magicznego dnia. Zapowiadał się taki sam ponury i monotonny 24- godzinny test mojej wytrzymałości. Słońce grzało niemiłosiernie, co w Londynie było nowością. Wszyscy wokół z uśmiechem na twarzy i ubrani najlżej, jak to było możliwe, podążali za codziennymi sprawami, czy to do pracy, czy po prostu na spacer. Ja musiałam zrobić to samo, wtopić się w tłum i zapomnieć o wszystkim. Codziennie, więc i tamtego dnia razem ze znajomymi wybraliśmy się do tej słynnej kanjpy obok Big Bena. Wszyscy mówili, że serwują tam dobre jedzenie i to w przystępnej cenie. Każda osoba, którą znałam wychwalała to miejsce, jak jakąś świątynie ku czci czegoś. Mi to wszystko było obojętne. Bar, jak bar, co więcej mam powiedzieć?
  No więc, było wtedy ciepło, nie, przepraszam, było gorąco. Razem z grupą siedzieliśmy przy naszym ulubionym stoliku. Tam, gdzie widać było dokładnie całe miasto. Widok aż zapierał dech w piersiach. To było coś cudownego. Gwar rozmów doprowadzał mnie do szału. Każdy rozprawiał o czymś nie mającym jakiegokolwiek znaczenia, a ja była wpatrzona w okno. Wtedy to ujrzałam Ciebie...
  Mój wzrok ujrzał chłopaka o niebieskich jak ocean oczach, idącego z grupą jakichś znajomych. Musiałam długo się w ciebie wpatrywać, bo zwróciłeś na mnie uwagę. Gdybyś tylko wiedział, jak ja się wtedy czułam. Ktoś taki jak ty obdarzył mnie uśmiechem, to było wspaniałe. Szybko odsunęłam się od szyby i próbowałam zapomnieć o całym zajściu. Ty jednak jak na złość postanowiłeś, że nie dasz mi odpocząć od konsekwencji tego zajścia. Dobrze pamiętam, jak mocnym pchnięciem otworzyliście drzwi do środka. To było coś dziwnego. W jednej chwili cały gwar ucichł i wpatrywał się w was jak w obrazek. Niestety, ja też...
  Usiedliście przy barze. Wy- ty, przystojny brunet o pięknych oczach, ciemnowłosy chłopak z milionami tatuażów, dobrze zbudowany, ale nadal szczupły facet, o krótko przystrzyżonych brązowych włosach, jakiś zapewne młodszy osobnik waszej grupy, z bujnymi kręconymi włosami i niebieskooki blondyn. Większość dziewczyn nie mogła od was oderwać wzroku, byliście piękni.
  Mimo tego, że dzieliło nas sporo stolików, od razu odnalazłeś mnie i moje spojrzenie. Wiedziałam, że już wtedy nie uda mi się uciec od sprawiedliwości. Ty wtedy nagle wstałeś i zacząłeś kierować się prosto do naszego stolika. To w tamtym momencie poczułam strach i upokorzenie. Zadawałam sobie pytanie "O co mu chodzi? Może nie pasowało mu to, że ktoś taki jak ja, w ogóle raczył na niego spojrzeć...". Oczywiście znowu się pomyliłam. Podszedłeś z uśmiechem na twarzy do naszego stolika. Wtedy to zapanowała niemalże grobowa cisza. Wszystkie dziewczyny, które mogły w jakiś sposób ci zaimponować, gładziły nienaturalnie swoje włosy, bądź rozpinały koszule, by bardziej uwydatnić swój dekolt. Ja starałam się jak najbardziej schować w tym całym tłumie. Wcisnęłam się pomiędzy zasłony i czekałam jak idiotka. "T.I., co ty w ogóle robisz? Przecież on nawet nie pomyślał, żeby przyjść akurat do ciebie. Nie widzisz? Wokół jest wiele pięknych dziewczyn, które tylko czekają na jego reakcję, a ty jak pięcioletni dzieciak chowasz się przed czymś, co nigdy nie nastanie. Dorośnij!". Miałam się już wyłonić zza zasłon, gdy poczułam bolący skurcz w brzuchu. Złapałam się za bolące miejsce. Tak, wtedy od dłuższego czasu oznaki alkoholizmu mojego ojca dawały o sobie znać. Zrobił to mi... Kiedy jest pijany, nie widzi różnicy pomiędzy swoją własną córką, a zwykłą prostytutką z ulicy.
  Pamiętam, że ktoś mnie pociągnął za bluzkę i w jednym momencie stałam sztywno na nogach, łapiąc się za obolały brzuch. Czułam się okropnie, jakbym miała za chwilę stracić równowagę i upaść na zimny bruk, ale ktoś mnie przytrzymywał. Od tej osoby biło ciepło, miłość i spokój, i zapach niepowtarzalnych perfum. Czyżbym już umarła i była w niebie?''Coś ci jest?", wtedy to po raz pierwszy usłyszałam twój męski głos. Powodował u mnie dreszcze i niemałą satysfakcję. Powoli podniosłam wzrok, bo chciałam zobaczyć, kto jest moim bohaterem i ujrzałam parę lazurowych oczu... tych oczu... Potem poczułam, że nogi zaczęły mi ciążyć. Powieki same się zmykały, a moje ciało powoli osuwało się w dół. Niczego nie czułam. Słyszałam tylko wrzaski "T.I.! O matko, co się z nią dzieje!" " Zbieramy się stąd, trzeba ją zabrać do szpi..."
  Nie pamiętam, ile czasu spędziłam w szpitalu. Tydzień, dwa, a może miesiąc? Nie. Wszystko było zamazane. Pamiętam, że nadal bolał mnie brzuch, a ja nie chciałam się budzić. Niestety mój umysł nie współgrał z moim ciałem. Po kilku sekundach moje powieki poczuły niemiły atak światła słonecznego. Wszystko widziałam wyraźnie, ale w nic, co zobaczyłam, nie wierzyłam. Ktoś siedział obok mojego łóżka. Nigdy bym nie powiedziała, że jest jakaś osoba, która tak by się dla mnie poświęciła. Matki nie miałam, o ojcu nie chcę nawet słyszeć, na pewno przyszedłby tutaj pijany i może zaczął się do mnie tutaj dobierać, a mój brat, uciekł do USA i teraz prowadzi jakąś dobrze zarabiającą firmę budowniczą. Na znajomych nie miałam co liczyć. Niby się lubiliśmy, ale wiedziałam, że moja obecność wśród nich im w jakiś sposób ciąży.
  Obok mnie siedział ktoś, kogo nigdy w życiu nie spodziewałabym się tutaj. To byłeś Ty. Rozsiadłeś się na skórzanym fotelu tuż obok półki, na której leżały świeże kwiaty. Ich woń czuć było zapewne w całym oddziale. Zauważyłeś, że już nie śpię i bez słowa wstałeś i wyszedłeś gdzieś."Nie, nie zostawiaj mnie teraz. Ja potrzebuję kogoś. Ja...". Do pokoju wszedłeś razem z jakimś innym mężczyzną, zapewne lekarzem i znowu usiadłeś na swoim miejscu, wpatrując się we mnie."Dzień dobry, pani T.I. Jak się pani dzisiaj czuje? Niestety mamy dla pani złą nowinę. Dziecko nie przeżyło tego. Poroniła pani w trzecim miesiącu ciąży...". Reszty już nie słuchałam. Jak to poroniłam? Przecież musiałabym być w ciąży, a ja...
  Pamiętam, jak się wtedy poczułam. Jak wyrzutek. Mój ojciec spłodził mi dziecko. Oto, co się stało, a stało się dobrze. Poroniłam. W duchu zaczęłam się cieszyć, że miałam szczęście, ale szybko zapomniałam o tym. Przecież niedługo znowu wrócę do piekła, bo domem nie można tego nazwać, a on znowu to zrobi. Zapomniałam o twojej obecności. Zachowywałeś się tak cicho, jakby nie ciebie tam nie było. Mimo tego, cały czas się we mnie wpatrywałeś z jakąś troską? Nie... a może to była odraza?
  Twoje oczy zawsze wzbudzały we mnie jakieś dziwne uczucie. To nie było szczęście, ale mix wszystkiego, co jest radosne i kochane, i jednocześnie dziwne. Tak było i tamtym razem, kiedy byłam w szpitalu. Pamiętasz, wtedy jedynie twój głos przyprowadzał mój umysł na normalną drogę, odzyskiwałam świadomość. Wiem, że wiedziałeś, jak ci się przyglądam, jak reaguję na twoją bliskość. Byłeś dla mnie bardzo troskliwy, chociaż w ogóle się nie znaliśmy. Tamtego dnia nie odstąpiłeś mnie na krok. Zachowywałeś się jak najlepszy przyjaciel, którego nigdy nie miałam. Przynosiłeś mi posiłek, wodę, często zachęcałeś do brania dawek lekarstw - byłeś moim prywatnym aniołem. Do dzisiaj wspominam tę chwilę, kiedy powiedziałeś mi, jak się nazywasz - "Louis...". Te pięć liter L-O-U-I-S stanowiły dla mnie więcej niż przypuszczałam. Stałeś się dla mnie nowym światem, w którym brak przemocy i zła.
  Przychodziłeś do mnie codziennie. Tłumaczyłeś się w słodki sposób, że teraz jesteś za mnie odpowiedzialny, bo to przecież ty zareagowałeś tam w barze. Byłam ci za to ogromnie wdzięczna. Czasami byłeś trochę nadopiekuńczy, to się w tobie nigdy nie zmieniło. Broniłeś mnie przed wszystkim, czego nie lubiłam, nawet przed prawdą. Mimo, że przez ten krótki okres pobytu na oddziale, ty i ja staliśmy się kompanami na długie lata, ty nigdy nie poruszyłeś przy mnie tematu poronionego dziecka. To było tak, jakbyś zdawał sobie sprawę z tego, że to boli, bądź, że jeszcze jest na to zbyt wcześnie.
  Gdy w końcu zostałam wypisana, ty cieszyłeś się jak dziecko. Mówiłeś mi, że będziemy razem podróżować, spędzać wolny czas, żyć chwilą... Dla ciebie to było takie proste. Nie wiedziałeś jeszcze, że dla mnie powrót do domu, to najgorsza z możliwych rzeczy. Nie przypuszczałeś, że ukrywam prawdę pod osłoną sztucznego uśmiechu i ciągłego przytakiwania -"Tak, będzie fajnie...". Byłam jednak twarda i postanowiłam, że nie poproszę ciebie o pomoc. Wmawiałam sobie, że przeżyłam przecież w ten sposób 19 lat, więc kolejne 19 mnie nie zbawi.
  Mimo tego, iż sytuacja w moim domu w ogóle się nie zmieniła, chociaż nie, ojciec pił tym razem do upadłego, więc nie miał nawet sił, by mnie tknąć, ty spełniałeś swoje obietnice. Codziennie fundowałeś mi tysiąc rozrywek. To wyjazd za miasto, to kolacja w jakiejś uroczej restauracji. Uwielbiałam spędzać z tobą czas. Byłeś po prostu kochany. Najgorsze były powroty do domu, on myślał, że T.I. zaraz pójdzie smacznie spać i że jutro znowu zrobią coś szalonego, a T.I. - ja, modliłam się w duchu, żeby ojciec znowu był pijany do nieprzytomności - wtedy miałam kilka sekund na ucieczkę do pokoju.
  Mój plan był wspaniały, ale musiałeś wykryć prawdę. To było pewnego grudniowego wieczoru. Wracaliśmy z stoku narciarskiego. Mimo, iż w samochodzie panowała duchota, ja siedziałam opatulona szalikiem i kurtką. Zadawałeś mi wtedy dziwne pytania "Jak ty możesz wytrzymać?". Nie powiem, to było trudne, ale wolałam schować swoje piękne siniaki przed nim, przecież wszystko by się wydało. Odstawiłeś mnie do domu i odjechałeś, jak zwykle myśląc, że wszystko jest OK. Nie wiem, czy to przypadek, czy los tak chciał, że wydarzenia potoczyły się w ten sposób.
  Weszłam niepewnie, po cichu do domu i zastałam ojca - oczywiście pijanego, ale w pełni zdolnego uczynić wszystko. To był moment, którego najbardziej się obawiałam. Mój ojciec szybko wstał i ruszył na mnie, przygniatając mnie do ściany. Pamiętam jeszcze ten ból, gdy wykręcał mi nadgarstki. Krzyczałam, waliłam
nogami w drzwi, ale wiedziałam, że nikt mi nie pomoże. Wtedy jednak usłyszałam coś. Był to silnik samochodu. Ktoś pospiesznie z niego wysiadał i w jednej chwili drzwi otworzyły się z trzaskiem. To byłeś ty, Louis. Odepchnąłeś mojego ojca ode mnie i powiedziałeś mi "Idź do auta", po czym pogładziłeś mnie po włosach i rzuciłeś się na mojego ojca. Nie wiem, co się potem stało. Szybko wbiegłam do twojego auta i mokra od łez, zemdlałam.
  Obudził mnie twój dotyk. Dłonią gładziłeś mój policzek, co wywoływało u mnie uśmiech na twarzy. Pamiętam, jakie było moje zdziwienie, że jestem w twoim mieszkaniu. Znowu się mną zaopiekowałeś. Przynosiłeś jedzenie do łóżka, troszczyłeś się, ale wiedziałam, że będziesz chciał poznać prawdę, więc uległam ci. Wiem, jak bardzo ciebie to bolało, że nie mogłeś mi jakoś pomóc, że ciebie oszukiwałam. Powiedziałeś, że dla mnie zrobiłbyś wszystko i wtedy, oh... pocałowałeś mnie, Louisie, a ja ciebie pokochałam.
  Nasza miłość szybko przerodziła się w coś bardzo silnego. Byliśmy parą jak z obrazka. Każdy chyba nam zazdrościł. Nie należeliśmy do osób, które szczędzą sobie przyjemności, wręcz przeciwnie. Niestety, było pięknie, ale nawet u nas pojawił się kryzys. To było chyba wtedy, kiedy zaczęłam szukać pracy, bo tylko ty utrzymywałeś nas. Mówiłeś mi, że nie muszę tego robić, że on chce być za nas odpowiedzialny, ale wiedział, że i tak mnie nie powstrzyma, więc uległ mi. Pomagał w znalezieniu odpowiedniego stanowiska. Wiem, że czuł się wtedy trochę odrzucony, bo ja prawie cały czas pracowałam. Nie było czasu na przyjemności i na nic. I to właśnie wtedy nadszedł moment krytyczny.
  Wróciłam do domu wcześniej niż zwykle, ponieważ były to ferie wiosenne, a ja dostałam awans, więc kategorycznie zażądałam urlopu, bo chciałam spędzić czas z moim ukochanym. Pamiętam, że kupiłam wtedy butelkę wina, twoje ulubione ciasto - marchewkowe i ubrałam się przyzwoicie. W domu panowała wtedy grobowa cisza, zasłony były zaciągnięte, a ja szybko wbiegłam do kuchni, by wszystko przygotować. Szłam już z tacą do salonu, a tam... byłeś ty - leżałeś prawie nagi, bo przysłonięty kocem, a obok ciebie rozkładała się rozebrana kobieta. Wiem, co robiliście. Taca wypadła z moich rąk, kieliszki pękły, ty szybko wstałeś i zacząłeś mówić "... że to nie tak, T.I.". Ja niczego nie słuchałam, tylko wybiegłam z domu, prosto przed siebie. W duchu krzyczałam "Tylko nie to! Tylko nie on!". Wiem, że za mną biegłeś, bo słyszałam twoje głośne kroki. Krzyczałeś coś za mną, ale ja nie zwracałam na to uwagi. Przebiegając przez ulicę usłyszałam głośny pisk hamulców i dźwięk mocnego uderzenia. Odwróciłam się i zobaczyłam ciebie - leżącego na asfalcie, całego zakrwawionego.
  Padłam przed tobą na kolana i nie wiedziałam, co zrobić. Mimo, iż mnie zraniłeś, to nadal ciebie kochałam. Karetka zabrała ciebie, nie pozwalając mi jechać z tobą. Siedziałam w domu i myślałam tylko o śmierci. Zadzwonił telefon i wiedziałam, że to już koniec."On nie żyje".
  Nie wiem już, kim byłeś. Niby uratowałeś mi życie, ale z drugiej strony zniszczyłeś je. Tego dnia miałam ci powiedzieć, że będziesz ojcem. Od dawna wiedziałam już o tym. Widocznie nie sprawdziłbyś się w tej roli, może dla ciebie to było zbyt ciężkie, może chodziło ci tylko o jedno? Nie wiem. Teraz, gdy stoję nad twoim grobem - ja, T.I. , która mimo upływu tylu lat nie może sobie poradzić z tą tragedią, nadal coś do ciebie czuję. Kocham ciebie, ale mam nadzieję, że wybaczysz mi wszystko. Nasza córka I.T.C (imię twojej córki) była wspaniałym dzieckiem, ale Louis... ja musiałam to zrobić. Chciałam, żeby miała prawdziwy dom i normalną rodzinę. Oddałam ją do adopcji zaraz po narodzinach.Nie gniewaj się... Do zobaczenia, kochanie...

xxxBeHappy

7 komentarzy:

  1. Fuck fuck ! <3<3

    OdpowiedzUsuń
  2. Tego dnia miałam ci powiedzieć, że będziesz ojcem. Od dawna wiedziałam już o tym. Może dla ciebie to było zbyt ciężkie, może chodziło ci tylko o jedno? Nie wiem. Teraz, gdy stoję nad twoim grobem - ja, T.I. , która mimo upływu tylu lat nie może sobie poradzić z tą tragedią, nadal coś do ciebie czuję. Kocham ciebie, ale mam nadzieję, że nie będziesz na mnie zły, jeśli oddam I.T.C (imię twojej córki) do adopcji. Lepiej, żeby miała prawdziwy dom, mamę i tatę. Do zobaczenia, kochanie...


    NIE ZGADZA MI SIĘ CZAS, RAZ PISZESZ, ŻE KILKA LAT PO TYM, A POTEM JEŚLI ODDAM DZIECKO DO ADOPCJI. TAAA UWIELBIAM KOMPLIKOWAĆ ŻYCIE. POZA TYM GENIALNY. POZDRAWIAM I ŻYCZĘ WENY. XX

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To dobrze, że lubisz komplikować życie. Masz rację są tam jakieś niezgodności. Dzięki za informację. :)

      Usuń
  3. Zajebisty, aż sie poryczałam

    OdpowiedzUsuń
  4. Imagin fajny naprawdę, tylko ... No już to ltoś napisał ;) ~ Mrs. Tomlinsom

    OdpowiedzUsuń
  5. Kocham to jest perfect i taki gjbfghsanfhdnkskkgkjjg

    OdpowiedzUsuń
  6. Kocham to jest perfect i taki gjbfghsanfhdnkskkgkjjg

    OdpowiedzUsuń